Fińskie strony medalu…

16 lat temu wszyscy pasjonowali się sukcesami Adama Małysza podczas Mistrzostw Świata w Lahti. Jego walka o złoto z Martinem Schmittem rozgrzewała fanów skoków na całym świecie. Dziś wierzyliśmy w sukcesy biało-czerwonych, nie tylko Kamila Stocha, ale także Macieja Kota i Piotra Żyły. Co z tego wyszło? Wielki sukces, który w naszej pamięci zostanie zapamiętany jako porażka…

Któż po piątkowych kwalifikacjach spodziewał się, że Polacy po konkursie na skoczni normalnej zostaną bez indywidualnego medalu? Nikt. Nawet najwięksi pesymiści nie byli w stanie tego założyć, bo w każdej serii przed zawodami mieliśmy swojego przedstawiciela w czołowej trójce. Bez względu na to, czy mówimy o serii treningowej, kwalifikacjach, czy serii próbnej. Pierwsza seria niestety zweryfikowała wszystko. Poza Dawidem Kubackim cała trójka naszych reprezentantów skoczyła dobrze. Ale na imprezie tej rangi nie wystarczy skakać dobrze. Trzeba „odpalić rakietę”, tak jak zrobił to Stefan Kraft. I z tego względu to właśnie on cieszy się ze złotego medalu, a nie chociażby nasz dwukrotny mistrz olimpijski. Musimy jednak mieć na uwadze, że 4., 5. i 8. miejsce podkreśla jak udany jest to dla nas sezon. Każdy trener marzy o tym, że na Mistrzostwach Świata mieć trzech podopiecznych w najlepszej „8” zawodów. Kibice jednak liczyli na medal, jeśli nie medale. A tych niestety nam zabrakło…

Nie wszystko jednak jest jeszcze stracone. Przed nami konkurs na skoczni dużej, gdzie zwłaszcza Piotr Żyła powinien czuć się znacznie, znacznie lepiej. Na skoczni, którą Kamil Stoch zna praktycznie jak własną kieszeń. Nauczeni doświadczeniem sprzed 4 lat powinniśmy wierzyć bardzo mocno, że historia zatoczy koło. Nasz lider, po nieudanym pierwszym konkursie wywalczył złoto na dużym obiekcie, choć wydawało się, że jego psychika nie jest w stanie ponownie zmusić go do skakania na najwyższym poziomie. Dziś jest znacznie mocniejszy niż w trakcie imprezy w Val di Fiemme, więc jestem przekonany, że podczas czwartkowych zawodów zobaczymy Kamila skupionego na zadaniu, czującego się na siłach powalczyć o tytuł Mistrza Świata. A przede wszystkim, że da radę nie popełnić tego błędu, który zabrał mu marzenia o tym tytule na początku sobotniej rywalizacji.

Jest jednak druga strona medalu tych mistrzostw. Strona, o której wielu nie ma jednak bladego pojęcia. Od 8 lat prawo startu na imprezie mistrzowskiej mają kobiety. Po raz trzeci odbywa się w ich ramach konkurs mieszany i po raz trzeci naszej drużyny tam nie ma, ponieważ Polski Związek Narciarski nie decyduje się wysłać reprezentacji kobiet. Argumentuje to faktem, że Polki skaczą zbyt słabo, aby godnie reprezentować nasz kraj i osiągnąć przyzwoity wynik. Spójrzmy jednak prawdzie w oczy. Zaglądając w statystyki po dzisiejszym „mixie”, starając się wszystko policzyć wysuwa się pewien wniosek. Gdyby nasze dziewczyny skoczyły na poziomie Czeszki Kropelkovej, a jej notę byśmy pomnożyli przez dwa skoki, po dodaniu not Stocha i Kota z konkursu indywidualnego, polska drużyna nie miałaby większego problemu z awansem do drugiej serii. Problem polega jednak na tym, że chociażby Kinga Rajda na początku sezonu była w stanie osiągnąć lepszy rezultat niż wspomniana Kropelkova. Wielu zapyta, co z tego, skoro nie walczylibyśmy o medale. Nawet 8. miejsce w tym konkursie dałoby naszym dziewczynom stypendium, które na pewno nie utrudniłoby im rozwoju. Wręcz przeciwnie, te pieniądze bardzo pomogłyby w ich codziennym funkcjonowaniu w świecie skoków. Tak brutalne hamowanie ich karier przez związek prowadzony przez Apoloniusza Tajnera nie pozwala skokom kobiet w Polsce rozwinąć skrzydeł, a przecież kilka młodych i utalentowanych skoczkiń rezygnowało z szansy na rozwój właśnie z powodu takiego traktowania skoków kobiet przez PZN.